Jaka jest przyszłość relacji między ludźmi?
Moim zdaniem podstawowy problem polega na tym, że kiedy mówimy o relacjach międzyludzkich, to nie doceniamy dwóch rzeczy. Po pierwsze, nie doceniamy tego, że w ogromnej mierze, sposób, w jaki funkcjonujemy z innymi ludźmi, jest wyznaczany z poziomu, którego kompletnie nie jesteśmy świadomi. Ktoś powie, aha, Freud. Tak, oczywiście, ale nie tylko Freud, ale i Marks, ale i Nietzsche, ale i Darwin, czy Schopenhauer. Otóż ogromna część naszego nieuświadomionego bagażu ewolucyjnego, naszej przeszłości biologicznej i społecznej decyduje o tym, w jaki sposób budujemy nasze aktualne relacje z innymi ludźmi. To dobitnie pokazują badania.
Po drugie, niesłychanie istotny dla kształtu i jakości tych relacji jest aktualny stan rzeczy: gospodarka, polityka, kultura. Istniejący typ produkcji, typ relacji społecznych, który wynika z tego, co w marksizmie nazywało się bazą. Innymi słowy, inaczej zawierało się związki w latach 80. kiedy tutaj panował stan wojenny i socjalizm, i w tzw. życiu codziennym impreza goniła imprezę, a zupełnie inaczej one wyglądają teraz. Wtedy ludzie często się odwiedzali, było mnóstwo przyjaźni i wszyscy marzyli o stabilizacji, pracy i trwałych związkach. Życie społeczne było monotonne i szare, kultura i dobra konsumpcyjne reglamentowane, i jeśli dodać do tego brak jakiejkolwiek nadziei na zmianę tego stanu rzeczy w przyszłości – to staje się jasne, że bycie z innymi ludźmi w prywatnym świecie (połączone z tzw. emigracja wewnętrzną) stawało się niezwykle atrakcyjne.
Zupełnie inna jest sytuacja dzisiaj, kiedy podstawową wartością jest praca. Więc musisz być dyspozycyjna i jak dostaniesz atrakcyjne zatrudnienie w Brukseli, a twój tak zwany partner życiowy, dostanie podobnie ekscytującą prozpozycję z Barcelony, to przypuszczalnie wasz związek się zachwieje i to nawet bardzo poważnie, bo niezmiernie trudno będzie to pogodzić. Bo dzisiaj związek nie jest ważniejszy od pracy, tylko praca przeważa nad związkiem. A więc to, jak będą wyglądać związki, to zależy przede wszystkim od tych dwóch rzeczy i od tego, jak ludzie zdają sobie sprawę z tego, jak one działają.
Pierwsza rzecz, to nasza przeszłość ewolucyjna, która pokazuje, że relacje tzw. męsko-damskie są relacjami, które religia, kultura, przykroiła do pewnego standardu quasi-monogamicznego, a dodatkowo opatrzyła klauzulą romantycznej miłości. Nie tak często zaś podkreśla się, że owa romantyczna miłość została wymyślona w Prowansji w XII wieku, a wcześniej takowej nie było. Wydaje się więc, że my z natury rzeczy nie musimy w ten romantyczno-monogamiczny sposób funkcjonować.
Jak pokazują liczne badania i analizy, interesy rozrodcze i relacyjne kobiet i mężczyzn są trochę inne. W miarę jak słabną tradycyjne więzi społeczne i tradycyjne sposoby funkcjonowania, nadzorowane przez obyczaj i religię (dawniej mówiło się o społeczeństwach wysokokontekstowych, czyli takich, w których obyczaj, religia bardzo silnie oddziaływały i pilnowały pewne rzeczy, np., że nie wolno się rozwodzić), coraz wyraźniej ujawnia się możliwość funkcjonowania wedle przepisu bliższego temu, jak dawniej ludzie funkcjonowali. Bo na przykład z ewolucyjnego punktu widzenia, patriarchalny przymus posiadania przez samicę dzieci z tym samym facetem jest opresją. Bowiem jak głosi słynna formuła sprawdzająca się doskonale w odniesieniu do zwierząt: to samce się starają, a samice wybierają. Interes biologiczny kobiety jest po prostu taki, żeby ona miała trzech, czy czterech partnerów, z których każdy myśli, że te dzieci są jego, żeby oni wszyscy się nią opiekowali - a najlepiej, żeby miała zapewnioną opiekę najbardziej zasobnego partnera, ale równocześnie mogła „mieszać” geny z partnerami atrakcyjniejszymi od niego genetycznie, chociaż przy tym często niestałymi i nieodpowiedzialnymi. I badania pokazują że nawet w naszym „kulturalnym” życiu czesto tak się zdarza, a fachowo nazywa się to „gene shopping”, „zakup genowy”. Okazuje się, że nawet do 15% potomków małżeńskich pochodzi z takich „zakupów” genetycznych, czyli co szóste, siódme dziecko w związkach jest poczęte z mężczyzną nie będącym wtedy aktualnym mężem, czy partnerem kobiety.
Opiekuje się ten najmocniejszy.
Opiekuje się nie ten najmocniejszy, tylko ten, który jest najbardziej zasobny. On nie musi wcale być najmocniejszy. Najmocniejszy to był Czyngis-Chan. Podobno 2 % ludzi to są potomkowie Czyngis-Chana, choć on się raczej nie opiekował bezpośrednio żadnym z tych setek, a może tysięcy dzieci, które spłodził. Żeby mieć kogoś, kto będzie cię wspierał w twojej opiece nad potomstwem, dobrze, żeby on był stabilny, żeby nie miał skłonności typu „siadam na motocykl i ruszam bić się zinnymi”...
Czyli mówimy o takiej tęsknocie westernowej, za tym odjeżdżającym na motorze...
W kobietach jest takie napięcie, żeby jednocześnie mieć te dwa typy partnerów, badania to potwierdzają. No i kobiety mają wyższe standardy, jeżeli chodzi o partnerów, są bardziej wybredne. Zrobiono taki słynny eksperyment, w którym bardzo atrakcyjna młoda kobieta i równie atrakcyjny mężczyzna chodzili po kampusie studenckim i w odniesieniu do spotkanych studentów płci przeciwnej wygłaszali mniej więcej taką kwestię: „Słuchaj, obserwuję cię od dłuższego czasu, strasznie mi się podobasz. Chciałbym/chciałabym odbyć z tobą stosunek płciowy”. Jaki był rezultat eksperymentu? Prawie żadna kobieta się nie zgadza i prawie każdy facet się zgadza. Było nawet jeszcze bardziej spektakularnie, bo ci mężczyźni, którzy się nie zgadzali, mówili zazwyczaj coś w tym rodzaju: „Strasznie mi przykro, mam teraz zajęcia, nie mogę. Ale gdybyś jeszcze raz tak chciała, to ja bardzo chętnie”. Natomiast prawie każda kobieta odmawia, mówi stanowcze „nie”. Tutaj są wyraźnie pokazane interesy rozrodcze mężczyzn i kobiet. Dla mężczyzn „bezmyślne” rozprzestrzenienianie swoich genów jest podstawową strategią rozrodczą, która jednak zupełnie nie nadaje się do zastosowanie w przypadku kobiet. One mogą to robić z jak najlepszym, opiekuńczym partnerem i jeszcze dodatkowo potrzebują sporo czasu, żeby go przetestować. Bo to jest dla niej duża inwestycja, i jeśli bezmyślnie zajdzie w ciążę z kimś wprawdzie bardzo atrakcyjnym, ale przy tym nieodpowiedzialnym, to kto się nią zaopiekuje?
Zakładamy, że w sytuacji, kiedy kobieta jest zaopiekowana, może na to przystać.
Może ostatecznie na to przystać, pod warunkiem, że wie, że to jest to. To widać, jak się zachowują kobiety w zależności od statusu. Czyli np. promiskuitczny sposób funkcjonowania przejawiają te kobiety, które same posiadają sporą władzę, są Madonną, albo szefową korporacji. Wtedy traktują facetów w związkach erotycznych tak samo, jak faceci stereotypowo traktują kobiety.
Czyli chodzi też o władzę.
Chodzi o władzę, ale chodzi też o to, że jesteś niezależna. Problem polega na tym, że jeżeli różni mężczyźni składają ci propozycje, a jesteś dziewczyną w XIX wieku, której los zależy od tego, czy znajdziesz sobie dobrego faceta opiekuna-żywiciela, bo nie masz pracy, nie masz wykształcenia, jesteś zależna od łaskawości i dobrej woli innych ludzi (dla rodziców wydać trzy córki za mąż to w XIXwiecznej rodzinie był największy problem, po prostu modlili się, żeby nie zostali ze starą panną, bo kto ją wyżywi), to musisz przyjąć bardzo rygorystyczną strategię co do swego zachowania i prowadzenia się, a właściwie cała twoja rodzina ją przyjmuje i stoi na straży jej realizacji. Nie spuszczą cię z oka nawet na sekundę, nie pozwolą ci wyjść z facetem samej na pół minuty, bo a nuż zapłodni cię i potem porzuci, a z dzieckiem nikt cię już nie zechce. Natomiast zupełnie inną sytuację masz wtedy, kiedy twoje dochody kształtują się w okolicach 20 tysięcy euro miesięcznie i nie potrzebujesz nikogo, żeby się tobą opiekował.
Ale czy te relacje się zmienią, zmieniają? Bo ta kobieta, która ma 20 tys euro miesięcznie, też może być romantyczna.
Może być romantyczna, ale opis funkcjonowania ludzi publicznych pokazuje, że oni tak nie żyją. Że to się kompletnie zmieniło, że panuje monogamia sukcesywna, albo poliamoria. Dzisiaj w świecie mediów, bardzo rzadko spotyka się relacje pokazujace funkcjonowanie ludzi w klasycznym związku romantycznym, rozumianym jako trwała i wielka miłość po ogromnych trudnościach i przejściach. Zetknęli się, pokochali, zwalczyli smoki, złe czarownice i inne przeciwności losu, a potem żyli długo i szczęśliwie. Od dłuższego czasu jest inaczej. Raczej kładzie się nacisk na to, z kim teraz jest ta pani, z kim teraz jest ten pan. I jak się świetnie przy tym bawią. Bo liczy się zupełnie coś innego. Chodzi o to, żeby przeżywać dwie rzeczy: mieć dużo dóbr materialnych oraz maksymalną liczbę ekscytujących przeżyć. Ekscytacja. To co jest nowe, świeże, podniecające, pociągające.
Reklamy nawołują: zaufaj pragnieniu, zaufaj instynktowi. Nie liczy się już powtarzalność i stabilność: teraz zmiana i nowość stały się niepodważalnymi wartościami. Bo jeśli nie kochasz zmiany i nowości, to nie kupisz sobie nowego telefonu, samochodu, domu. W „Nowym wspaniałym świecie” Huxleya to zostało już dawno temu świetnie opisane. Rządzący mówią tam coś takiego: „Nie chcemy, żeby stare rzeczy ludzi pociągały, bo jeżeli ktoś będzie przywiązywał się do rzeczy, które ma, to nie będzie napędzał nowego”. I w związkach musi być tak samo. Z marketingowego punktu widzenia, ludzie powinni się wzajemnie kontrolować i wymuszać na sobie decyzje konsumpcyjne. Gdyby czuli się ze sobą całkowicie bezpiecznie, bo byliby pewni wzajemnej akceptacji, stałej i niezależnej od wszystkich innych czynników, to podstawy kapitalizmu byłyby zagrożone