Doświadczając różnych trudności emocjonalnych, związanych np. ze zmianą pracy, ze stałym zobowiązaniem, nasza wewnętrzna wolność jest ograniczana. Nie korzystamy z niej tak, jakbyśmy mogli, ponieważ bardziej angażuje nas próba uporania się z tymi trudnościami, których zazwyczaj nie rozumiemy. Chcąc je zrozumieć, można to robić przyjmując perspektywę psychodynamicznego myślenia, czyli takiego, które bierze pod uwagę m.in. istnienie nieświadomości oraz uznaje zapamiętane relacje z rodzicami/opiekunami w dzieciństwie jako fundamentalne w kształtowaniu się osobowości dorosłego człowieka.
Jak powstaje „wewnętrzne dziecko”?
Małe dziecko odbiera świat głównie poprzez swoje ciało i emocje. Nie potrafi jeszcze myśleć i tym samym ustosunkować się intelektualnie do różnych zdarzeń. Kiedy – w subiektywnym odczuciu dziecka-dzieje się coś trudnego w relacji z rodzicami lub opiekunami, to jedyną rzeczą jaką potrafi zrobić, to „zahibernować” swoje uczucia. Tej swoistej „hibernacji” ulegają takie uczucia jak lęk, brak poczucia bezpieczeństwa, bezradność a przede wszystkim subiektywne doświadczenie bycia mniej kochanym. To z kolei rodzi poczucie bycia gorszym.
„Zahibernowaną” część psychiki dziecko usuwa do niepamięci, czyli do nieświadomości. Dzięki temu nieświadomemu mechanizmowi dziecko wtedy, w dzieciństwie, może poradzić sobie z trudnymi sprawami w otaczającym go świecie.
„Zahibernowaną” część psychiki dziecko usuwa do niepamięci, czyli do nieświadomości. Dzięki temu nieświadomemu mechanizmowi dziecko wtedy, w dzieciństwie, może poradzić sobie z trudnymi sprawami w otaczającym go świecie.
Podwójna para rodziców
W pewnym sensie każdy z nas ma podwójną parę rodziców lub opiekunów: tą socjologiczną i tą zapamiętaną. Czasem te dwie pary rodziców nie mają z sobą wiele wspólnego. Szczególnie jest to widoczne, kiedy porównamy opinie rodzeństwa wychowanego przez tych samych rodziców; jedni mogą mieć zapamiętany taki obraz rodziców, w którym przeważają dobre, pozytywne doświadczenia a drudzy wręcz odwrotnie.
Przykładem takiej różnicy pomiędzy rodzicem zapamiętanym a realnym są np. sceny z filmu Marka Koterskiego: „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”. Syn, w konfrontacyjnej rozmowie z ojcem alkoholikiem, przywołuje w pamięci trudne wspomnienia ich wspólnej historii. Na co ojciec odpowiada przywoływaniem pozytywnych wydarzeń: „A nie pamiętasz jak…”, „A kto był z tobą gdy…” A syn uporczywie powtarza: „…ale ja pamiętam tylko to…” Ze skrajności w skrajność
Najczęściej to „wewnętrzne dziecko” jest skrajnie traktowane. Jedną skrajnością jest uciekanie od niego i niechęć do jakiegokolwiek kontaktu z nim. Przejawia się to tym, że nadmiernie kontrolujemy własne emocje, nie lubimy siebie, nie pozwalamy sobie na żaden przejaw słabości, stawiamy sobie zbyt wysokie wymagania, chcemy być perfekcyjni. Drugą skrajnością, to skrajne oddawanie władzy nas sobą temu „wewnętrznemu dziecku”. Może przejawiać się to nadmiernym oczekiwaniem natychmiastowej miłości i uwagi i próbą natychmiastowego zaspakajania różnych potrzeb i pragnień. Ta skrajność może przejawiać się naszym smutkiem, rozżaleniem, depresyjnością, bo wciąż konfrontujemy się z tym, że nie otrzymujemy od innych tego, czego tak natarczywie oczekujemy.

Rozdźwięk pomiędzy czasem teraźniejszym a historycznym
Skutkiem takiego traktowania własnej psychiki jest rozdźwięk pomiędzy czasem „historycznym” a teraźniejszym. Najczęściej jest to widoczne w bliskich relacjach i w pracy zawodowej. Bycie w grupie zawodowej stwarza warunki, by reaktywowały się „zahibernowane” uczucia dotyczące wczesnodziecięcej relacji dziecko-rodzic. Nie umiemy wtedy przeżywać szefa jako „regulatora” życia zawodowego, tylko nasz stosunek do szefa nieświadomie opieramy wręcz na porządku relacji rodzic-dziecko, czyli w kategoriach czasu „historycznego”. Wtedy np. przesadnie boimy się oceny szefa, albo podlizujemy się mu chcąc zyskać jego uwagę i być wyróżnionym, albo wciąż walczymy lub rywalizujemy z nim, nie mogąc uznać swojego „miejsca w szeregu”. Kiedy zaś otrzymujemy krytyczną uwagę od niego, to możemy np. niewspółmiernie do sytuacji reagować złością, smutkiem, możemy nadmiernie czuć się odrzuceni, skrytykowani.
Na podobnej zasadzie bliskie relacje w dorosłości (małżeństwo, związki partnerskie, przyjaźnie, koleżeństwo) mogą reaktywować uczucia i zachowania związane z pierwotnym doświadczeniem bliskości i zależności od rodziców lub opiekunów. Reagujemy wtedy na poziomie emocjonalnym jak małe, zranione dziecko, mimo, że nasz PESEL mówi, że okres dzieciństwa dawno minął… Możemy również w życiu prywatnym, od swoich partnerów życiowych, przyjaciół i kolegów nieświadomie spodziewać się nieproporcjonalnie dużo uwagi i miłości, której nie otrzymaliśmy w dzieciństwie. Ten rozdźwięk pomiędzy czasem „historycznym” a czasem teraźniejszym może stanowić poważne ograniczenie naszej wewnętrznej wolności w życiu dorosłym.
Zdarza się również , że uwewnętrzniamy zapamiętaną postawę naszych rodziców wobec siebie i zaczynamy traktować siebie tak, jak kiedyś traktowali nas nasi rodzice. Np. kiedy w dzieciństwie słyszeliśmy od niezadowolonych z nas rodziców; ”…a dlaczego piątka a nie szóstka”, to może się zdarzyć, że w dorosłości stawiamy sobie wciąż coraz wyższe wymagania i np. wciąż szukamy kolejnych kierunków studiów, nowych szkoleń i kursów nieświadomie głównie po to, by zyskać wreszcie tą symboliczną szóstkę. I wciąż jesteśmy z siebie niezadowoleni…jak nasi rodzice kiedyś z nas…
„Rozhibernowane” dziecko w nas sprawia, że życie z taką naprzemiennością tych dwóch czasów bywa trudne….
Zmiana perspektywy
Gdyby zapomnienie było skuteczną formą pozbywania się trudnych wspomnień, to dorosłe życie byłoby o wiele prostsze…. Co zatem zrobić z tą „hibernacją”? Jak twórczo połączyć te dwa czasy? Po pierwsze trzeba podjąć decyzję o ich zsynchronizowaniu.
Próby pozbycia się „wewnętrznego dziecka” z góry skazane są na niepowodzenie, z uwagi na to, że z psychologicznego punktu widzenia, musielibyśmy pozbyć się pamięci ważnej części własnej historii, czyli historii dzieciństwa. Poza tym „wewnętrzne dziecko” zawiera w sobie bardzo dużo cech, potrzebnych naszej osobowości w dorosłości np. zdolność do okazywania uczuć, spontaniczność, empatia. Zatem wylewalibyśmy przysłowiowe dziecko z kąpielą.
To, co możemy zrobić, to zmienić stosunek do swojego „wewnętrznego dziecka”. Trzeba zrezygnować z często obecnych, skrajnych postaw wobec niego, o których pisałam wyżej.Z „wewnętrznym dzieckiem” trzeba postępować tak, jak z realnym dzieckiem: wtedy, kiedy trzeba, to należy się nim zaopiekować, zauważyć je, dopuścić do głosu, wysłuchać, przytulić, ukoić. Ale są i takie sytuacje, kiedy zarówno to realne jak i to „wewnętrzne dziecko” należy przywołać do porządku, dać mu pewne ramy, wprowadzić wymogi…. Zatem to, co możemy zrobić dla siebie, to stać się „zastępczym rodzicem” dla tego „wewnętrznego dziecka”, by nie musiało ono wciąż być poddawane temu symbolicznemu procesowi „hibernacji” i „rozhibernowywania”… Żeby to mogło się stać, trzeba pożegnać się z nadzieją na to, że wreszcie spotkamy takiego realnego, idealnego „rodzica”, który, nie zważając na realność, zajmie się nami jak najlepsza matka i ojciec. Innymi słowy, trzeba zrezygnować z nadziei, że ktoś lub coś zewnętrznego będzie w stanie ukoić to nasze nieukojone dziecko.
Żebyśmy mogli stać się w takim sensie rodzicami dla siebie samych, potrzebujemy najpierw relacji, która nas tego nauczy. Wydaje się, że skoro w relacji powstało zranienie, to tylko w relacji może być ono uleczone. Takim zastępczym rodzicem, który nauczy nas bycia rodzicem wobec samych siebie może być osoba, u której znajdziemy zrozumienie, która przyjmie nas w naszej historii, a przez to pomoże nam ją zaakceptować, która da nam uwagę i troskę (niekoniecznie na naszych warunkach, a jednak…) i która –uwaga!- będzie od nas też wymagała. Może zatem tę rolę spełniać ktoś z dalszej rodziny (wujek, ciocia, dziadek), trener, nauczyciel, przewodnik duchowy, przyjaciel a nawet mąż czy żona. Ważne jest, by takie „zastępcze rodzicielstwo” nie było trwaniem w infantylnym związku, dlatego z definicji musi być ono czasowe.
Szczególną formą takiego „zastępczego rodzicielstwa” może być psychoterapia, podczas której wraz z terapeutą zajmujemy się naszym „zahibernowanym” dzieckiem. Uczymy się m.in. rozpoznawać sytuacje, w których ono ulega „rozmrożeniu” i przejmuje władzę nad naszym życiem. Dajemy mu wystarczająco dużo uwagi i przywracamy należne mu miejsce we własnym życiu.
W wyniku takich relacji może zmniejszyć się rozdźwięk pomiędzy czasem „historycznym” a realnym. Nierozwojowa „hibernacja” traci rację bytu a my zyskujemy przede wszystkim większą wewnętrzną wolność i przestrzeń na realne relacje zarówno zawodowe jaki i prywatne. Nie musimy „hibernować” naszych uczuć, bo zyskujemy zdrową kontrolę nad nimi. Żyjemy w większej wolności.