Śmierć jest nieodłącznym elementem życia na naszej planecie, jest formą zakończenia jakiegoś etapu. Chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy w ciągu swojego życia umieramy wiele razy-nie fizycznie, ale wewnętrznie.
Większość teorii psychologiczno- filozoficznych i różne tradycje duchowe opisują fazę rozwoju, kiedy wszystko załamuje się w naszym życiu, rozpada, komplikuje. Opieramy się takim kryzysom, gdyż są niezwykle bolesne. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że aby zbudować nową świadomość konieczny jest rozpad tego co stare.
Zbyt często sytuacje takie, zamiast traktować jako przejściowe- utożsamiamy ze sobą, boimy się, że rozpadniemy się na zawsze, że nie zniesiemy bólu. Na wszelki wypadek więc zamykamy się z lęku przed unicestwieniem, przed bólem nie do zniesienia.
Tymczasem taka właśnie decyzja jest uśmierceniem się za życia.
Ból pojawia się wtedy, kiedy nie pozwalam odczuć sobie prawdziwego smutku.
Kiedy umieram wewnętrznie z powodu śmierci kogoś ważnego dla mnie lub z powodu własnego psychicznego rozpadu ważne jest dać sobie przestrzeń, żeby to poczuć, bez dołączania złowieszczych treści, bez pocieszania- po prostu czyste doświadczanie emocji, którą czuję.
Zauważyłam, że w naszym społeczeństwie trudno jest nam po prostu być przy kimś, kto płacze bez odruchu pocieszania, filozofowania. Dzieje się tak dlatego, że nie jesteśmy w stanie znieść doświadczania nieszczęścia, odcinamy się od tej części siebie, pocieszając innych, tak naprawdę pocieszamy siebie.
Warto mieć świadomość, że w ten sposób zaprzeczamy prawdzie o sobie, a nasze życie zaczyna przypominać życie strażnika w stanie gotowości bojowej. Wiecznie czujni, spięci, spłycamy oddech podświadomie próbując uniknąć zagrożenia.
Zamiast otworzyć się na pełnię życia we wszystkich jego przejawach i pozwolić z otwartością, żeby wszystkie emocje przez nas przepływały, my próbujemy zatrzymać przepływ tych nieprzyjemnych. Co się wtedy dzieje? Kiedy blokujemy się na doświadczanie trudnych dla nas emocji, one zostają w nas, i tak, jak zatrzymana w miejscu woda, robią się coraz mętniejsze, a wraz z nimi nasze życie.
Tymczasem życie ma dla nas dużo więcej i kiedy próbujemy chronić się przed rozpadem zamykamy się na rozwój.Rozpad może przybierać formy różnych chorób np: depresja lub nerwica. Jego zadaniem jest zatrzymać nas i skłonić do przeniesienia świadomości wgłąb siebie. Większość osób przestrasza się tego wymuszenia, nie odczytuje go przyjaźnie czego efektem jest brak energii do życia- nie mamy na nic siły.
Siłę jednak tracimy dlatego, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do wolniejszego trybu życia, nie rozumiemy co tak naprawdę dzieje się z nami. Toczymy więc wewnętrzną walkę, pomiędzy tym co czujemy, a naszym wyobrażeniem jak powinniśmy się czuć.
Obawiamy się, że kiedy pozwolimy swoim uczuciom być takie jakie są, wzmocnimy je lub stracimy nad nimi panowanie, jednak w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Zmiana lub uzdrowienie przychodzi wtedy, kiedy pozwalam objawić się temu co czuje, w takiej dawce jaka na ten moment jest dla mnie możliwa.
Dajcie sobie czas, z troską i czułością otwórzcie się na prawdę płynącą z tego co czujecie w tej właśnie chwili, zaufajcie sygnałom płynącym z ciała, pozwólcie im przemówić.
Z tej właśnie prawdy płynie energia dzięki, której ryzykujemy, po to żeby ŻYĆ, pomimo, że nie mamy pewności co dalej…
Z dedykacją dla Anny Ratajczyk, mojej nauczycielki
w dniu jej śmierci 14.10.2015
Dorota Hołówka
Większość teorii psychologiczno- filozoficznych i różne tradycje duchowe opisują fazę rozwoju, kiedy wszystko załamuje się w naszym życiu, rozpada, komplikuje. Opieramy się takim kryzysom, gdyż są niezwykle bolesne. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że aby zbudować nową świadomość konieczny jest rozpad tego co stare.
Zbyt często sytuacje takie, zamiast traktować jako przejściowe- utożsamiamy ze sobą, boimy się, że rozpadniemy się na zawsze, że nie zniesiemy bólu. Na wszelki wypadek więc zamykamy się z lęku przed unicestwieniem, przed bólem nie do zniesienia.
Tymczasem taka właśnie decyzja jest uśmierceniem się za życia.
Ból pojawia się wtedy, kiedy nie pozwalam odczuć sobie prawdziwego smutku.
Kiedy umieram wewnętrznie z powodu śmierci kogoś ważnego dla mnie lub z powodu własnego psychicznego rozpadu ważne jest dać sobie przestrzeń, żeby to poczuć, bez dołączania złowieszczych treści, bez pocieszania- po prostu czyste doświadczanie emocji, którą czuję.
Zauważyłam, że w naszym społeczeństwie trudno jest nam po prostu być przy kimś, kto płacze bez odruchu pocieszania, filozofowania. Dzieje się tak dlatego, że nie jesteśmy w stanie znieść doświadczania nieszczęścia, odcinamy się od tej części siebie, pocieszając innych, tak naprawdę pocieszamy siebie.
Warto mieć świadomość, że w ten sposób zaprzeczamy prawdzie o sobie, a nasze życie zaczyna przypominać życie strażnika w stanie gotowości bojowej. Wiecznie czujni, spięci, spłycamy oddech podświadomie próbując uniknąć zagrożenia.
Zamiast otworzyć się na pełnię życia we wszystkich jego przejawach i pozwolić z otwartością, żeby wszystkie emocje przez nas przepływały, my próbujemy zatrzymać przepływ tych nieprzyjemnych. Co się wtedy dzieje? Kiedy blokujemy się na doświadczanie trudnych dla nas emocji, one zostają w nas, i tak, jak zatrzymana w miejscu woda, robią się coraz mętniejsze, a wraz z nimi nasze życie.
Tymczasem życie ma dla nas dużo więcej i kiedy próbujemy chronić się przed rozpadem zamykamy się na rozwój.Rozpad może przybierać formy różnych chorób np: depresja lub nerwica. Jego zadaniem jest zatrzymać nas i skłonić do przeniesienia świadomości wgłąb siebie. Większość osób przestrasza się tego wymuszenia, nie odczytuje go przyjaźnie czego efektem jest brak energii do życia- nie mamy na nic siły.
Siłę jednak tracimy dlatego, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do wolniejszego trybu życia, nie rozumiemy co tak naprawdę dzieje się z nami. Toczymy więc wewnętrzną walkę, pomiędzy tym co czujemy, a naszym wyobrażeniem jak powinniśmy się czuć.
Obawiamy się, że kiedy pozwolimy swoim uczuciom być takie jakie są, wzmocnimy je lub stracimy nad nimi panowanie, jednak w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Zmiana lub uzdrowienie przychodzi wtedy, kiedy pozwalam objawić się temu co czuje, w takiej dawce jaka na ten moment jest dla mnie możliwa.
Dajcie sobie czas, z troską i czułością otwórzcie się na prawdę płynącą z tego co czujecie w tej właśnie chwili, zaufajcie sygnałom płynącym z ciała, pozwólcie im przemówić.
Z tej właśnie prawdy płynie energia dzięki, której ryzykujemy, po to żeby ŻYĆ, pomimo, że nie mamy pewności co dalej…
Z dedykacją dla Anny Ratajczyk, mojej nauczycielki
w dniu jej śmierci 14.10.2015
Dorota Hołówka